Irańskie Drobiazgi


W czasie pobytu w Teheranie (listopad 2006-kwiecień 2007) zapisywałem co jakiś czas luźne spostrzeżenia, przemyślenia, uwagi, by następnie wysyłać je rodzinie, przyjaciołom i znajomym. Poniżej ich zbiór.

1. Szczegóły

Kilka rzeczy jest w Iranie zadziwiających, bo trudnych do pogodzenia. Mają tu sztukę, wymagającą bardzo dużej precyzji, dokładności. Układanie wzorków ze ściętych cieniutkich pręcików różnokolorowego drewna, kaligrafia, malowanie kropkami, wreszcie tkanie dywanów - dopracowane do ostatnich szczegółów. Z drugiej strony, wszystko tu -w budownictwie- dziurawe, nieszczelne, prowizoryczne. Nikomu nie chce się załatać szpar, ładnie powykańczać, czy nawet równo poucinać przewodów, schować pod czymś rur.

2. Spacery

Nasze okno wychodzi na park. Dużo powiedziane - to wszystkiego 100*40 metrów, ale wystarczy na największy w okolicy obszar zieleni. Co rano w tym parczku parę osób szybkim krokiem przechadza się w tę i z powrotem po wybetonowanych alejkach. Nie biegają, broń Boże - chodzą. Taki sposób na poranną gimnastykę - podobno (zdanie sekretarki ambasady) spokojnie zastępuje aerobik. :) Usta i nosy mają przeważnie osłonięte szalem - spacer tutaj z reguły przyprawia o ból głowy (takie powietrze).

3. Ręce

Tu jest bardzo suche powietrze. Ma to same dobre strony - latem lepiej znosić upał, no i mając samochód o korozję się nie martwisz. A mi na
dłoniach tworzy się coś w rodzaju łuski. Fascynujące zjawisko. Z chęcią bym je jeszcze poobserwował, ale: a) skóra na kostkach zaczęła pękać tworząc sieć małych ranek, oraz b) Katarzyna kategorycznie nakazała mi używanie kremu. Zobaczymy, czy pomoże.

4. Góry na horyzoncie

Góry -majestatycznie ośnieżone- na horyzoncie widzimy po przebudzeniu. Ale w ciągu dwóch następnych godzin znikają zasłonięte smogiem. W ogóle rzadko przebija się tu słońce, co jeszcze przydaje miastu ponurości.

5. Na złe filmy nikt by nie chodził.

Zima to w Teheranie czas festiwali. Film, muzyka, teatr, plakat - wybieraj, co chcesz. Wszystko międzynarodowe, na dość wysokim poziomie. Festiwal filmowy zaczyna się za jakieś dwa tygodnie, wiec zgłosiliśmy się do organizatorów po jego program. Programu nie ma. Będzie -jak Bóg da- w dniu rozpoczęcia seansów. Zatem trzeba chodzić "w ciemno" - zjawiasz się w kinie, siadasz, światła gasną i wtedy widzisz, co grają. Pani w informacji nie rozumie naszego zdziwienia - "przecież gdyby program był dostępny wcześniej, to na te gorsze filmy nikt by nie chodził"

6. End of quality.

Wladze iranskie duzo wysilku wkladaja w ulatwienie zycia obcokrajowcom. Nazwy ulic na tabliczkach sa transkrybowane lacinka, hasla z propagandowych murali maja zwykle tlumaczenie na angielski (i tak np. mozna sie dowiedziec iz "our young folks are man of martyrdom and bravery"). Dziwie sie, ze im sie chce to robic - w koncu Europejczykow tu tylu, co kot naplakal. No ale podpisuja, tlumacza i sprawiaja mi tym duzo radosci. W jednym z parkow znalezlismy drogowskazy do "place of wild" oraz "children's land speculation" - ciekawe, czy ktos zgadnie co to takiego. Z kolei moja dzisiejsza perelka to napis w sklepie ze sprzetem fotograficznym - "end of quality" (po persku tak sie mowi: 'nahajat-e kejfijat', dosl. 'koniec jakosci' znaczy 'najwyzsza jakosc'). Nic dodac, nic ujac.

7. Dziura w ziemi.

Wyjechałem służbowo do Tabas. Miasto 30-tysięczne. Codziennie jeździliśmy 70-kilometrów za Tabas - z każdej strony pustynia, a w środku dziura w ziemi. Głęboka. To kopalnia węgla, którą doposaża pewna polska firma; byliśmy tam żeby asystować przy negocjowaniu umów. Warunki pod ziemią zaskakująco komfortowe - nie trzeba pełznąć, ani nawet się schylać, mało pyłu (choć i tak wychodzimy czarni), mało hałasu. Doradzają górnicy angielscy - typy jak z filmów Loacha. Wokół kopalni - pustka. Ziemia płaska jak stół, miejscami biała od soli (potasowej, jak stwierdzili moi koledzy - polscy górnicy). Na horyzoncie majaczą góry, poza stadkami skubiących rzadkie krzaczki wielbłądów (trzeba uważać - nie boją się samochodów, mogą wyjść na szosę) nie widać żywych istot. Spokój, że usypia.

8. Muharram.

Zaczął się muharram - miesiąc żałoby po imamie Husajnie i jego towarzyszach. Miasto przystrojone czarnymi flagami, napisami upamiętniającymi męczenników sprzed 1300 lat. Pod oknami budują nam tekije - miejsce gdzie będzie wydawać się posiłki dla żałobników, skąd ruszać będą procesje. Wczoraj zaczęli bić w bębny. Bębny są duże, wrażenie mocne, przypomniała nam się scena w kopalniach Morii z "Władcy Pierścieni" (kto widział, wie). Widzieliśmy też wczoraj pierwszą procesję. Najpierw niosą coś w rodzaju wielkiego transparentu (oczywiście czarny, oczywiście z wezwaniami do męczenników; pięknie zdobiony - metalowe ozdoby przypominające kształtem ostrza włóczni; strusie pióra itd). Z głośników słychać śpiewane elegie. Idą po ulicy, ruch się zatrzymuje. Na jezdni zarzynają baranka (Katarzyna nie patrzy), jego krwią niektórzy smarują sobie czoła.  Za "transparentem" idą biczownicy - głównie młodzi ludzie, dużo dzieci. Wzywają imama Husajna. Co dwa-trzy kroki biją się po plecach wiązkami łańcuchów na krótkim trzonku. Są w kurtkach - krzywdy sobie nie robią. Głośniki: "Panowie biczownicy, prosimy równo podnosić ręce. Proszę patrzeć co robi kolega naprzeciwko". Atmosfera trochę piknikowa, ale z drugiej strony robi nam się trochę nieswojo. Chodzą po ulicach do późna w nocy, i tak będzie codziennie, z każdym dniem dłużej i więcej. Kulminacja żałoby we wtorek. Wtedy wielu ludzi nie będzie nosić kurtek, niektórzy będą się ciąć nożami po czołach.

9. Jak Michael Jackson.

Byliśmy na rozdaniu nagród książkowych. Korpus stawił się licznie. Nie dla książek, nie dla nagród, ale by zobaczyć, choćby rzucić okiem na Prezydenta Ahmadineżada (wręczał nagrody, miał krótkie przemówienie; ujmujący uśmiech, męska chrypka; niektórzy laureaci przekazywali mu koperty z nie wiedzieć czym - petycjami? manifestami? donosami na sąsiadów?). Dyplomaci przyszli i czekali ponad dwie godziny (tyle się spóźnił) tylko po to, żeby móc na niego spojrzeć, posłuchać jego głosu. On jest jak Michael Jackson.

Żeby z miejsca odrzucić oczywiste oskarżenie o hipokryzję, wyjaśniam: ja nie poszedłem dla Ahmadineżada, ale po to, by nie musieć siedzieć w pracy :)

10. Polak by nie oddał.

Po zakończeniu rozdania nagród - bardzo skromny bufet. Soczki i ciasteczka. O te pierwsze toczyła się dzika walka - ludzie wyszarpywali kartoniki z większego pudełka zanim to w ogóle trafiło na stół. Wysoki europejski dyplomata, dla którego soczku zabrakło z wyrazem twarzy skrzywdzonego
dziecka (lub  raczej pieska proszącego o kąsek ze stołu) spojrzał w oczy jednemu z Irańczyków, i ten oddał mu swoją zdobycz. Cóż, Polak by chyba nie oddał. Byłobyż proszące spojrzenie i mizerny wyraz twarzy skuteczną taktyką negocjacji w sprawie programu nuklearnego?

11. Prawie jak Polska

Pojechaliśmy do Gilanu. Taka prowincja nad Morzem Kaspijskim. Dla Irańczyków skądinąd to raj na ziemi - prawie zawsze pada, nawet lasy rosną. Na pierwszy rzut oka wygląda prawie jak Polska - dużo drzewek, zabudowa częściowo drewniana, szopy kryte strzechą, drogi wąskie, dziurawe i wyboiste (a ogólnie w Iranie drogi mają super - serio!). Dopiero jak się przyjrzeć bliżej, to to "prawie" się uwydatnia. Drzewka jakieś inne, lasy rzadsze niż nasze, domki też inne; biedy, syfu i brudu dużo więcej niż u nas (tak!). Uprawiają głównie ryż - na polach stoi woda, w wodzie łażą krowy - niepilnowane, niepalikowane, mniejsze od polskich; mają garby i są bardzo kudłate. Wrażenie z całości - podkarpacka wieś w czas powodzi. Permanentnej.

12. Borat nie jest Kazachem!

Jest Kurdem i mieszka w Pawe, malowniczym miasteczku na południu irańskiego Kurdystanu. Powiedział nam, że na imię ma Szahruch, ale nie daliśmy się zmylić. Tak samo męski wąs, taki sam akcent (nalegał, byśmy rozmawiali po angielsku, bo chce ćwiczyć język, a w Pawe nie ma na kim), taka sama nonszalancka gramatyka ("may I with you?"; "I don't it").

13. Sami kibice Chelsea

Góry w okolicach Pawe oferują widoki dech zapierające. Przejechaliśmy się po wąskich, kamienistych drogach (w typie 'daj Boże, żeby nikt nie jechał z naprzeciwka') wzdłuż urokliwego wąwozu rozklekotanym Pejkanem (taki irański duży fiat) pana Anuszirwana. Zresztą nie wiemy czy naprawdę tak się nazywał, bo to typ (archetyp) uroczego łgarza. Raz mówi, że nie ma dzieci, potem że jego synek ma na imię Ilia (po jakimś rosyjskim piłkarzu - gwieździe ligi irańskiej). Powiedział nam, że mieszka w jednej z górskich wsi, właśnie jedzie do domu, możemy się z nim zabrać; w domu ma trochę spraw do załatwienia, jakieś dwie godziny później będzie jeszcze wracał do Pawe, jeśli się wyrobimy ze zwiedzaniem wioski podrzuci nas też z powrotem. No to jedziemy, po drodze Anuszirwan wita się z każdym mijanym człowiekiem. Jego Pejkan niemiłosiernie klekocze, prawie się rozpada - jesteśmy jednak spokojni, w końcu jeździ tędy codziennie, zna te zakręty na pamięć. Droga miała trwać godzinę - jedziemy już półtorej, pytamy "daleko jeszcze" - odpowiada "jakoś dziś się strasznie wydłużyło, za trzy godziny będziemy na miejscu" i wybucha śmiechem. Do celu dojeżdżamy po dwudziestu minutach. Wieś bardzo malownicza, domy zadbane (szczegół: wszystkie okiennice są niebieskie - wyjaśnienie Anuszirwana "tu są sami kibice Chelsea"), do tego jeszcze trafiliśmy na wesele - gra muzyka, ludzie stoją na dachach, orszak ma właśnie odprowadzać pannę młodą do domu męża. Oczywiście idziemy się przyjrzeć, Anuszirwan mówi, że będzie na nas czekał przy samochodzie.
Dziwimy się "nie idziesz do domu? mówiłeś, że tu mieszkasz". Teraz on się dziwi "wzięliście to poważnie?"

14. Zakładnicy.

Sprawa brytyjskich marynarzy dała nam się we znaki, ale też i dostarczyła dużo radości. Na przykład dzisiaj. Wysyłaliśmy książki pocztą, a stojący za nami pan powiedział do żony: "No popatrz, dwoje zakładników jednak zdecydowało się zostać".

15. Jesteś żołnierzem?

Lorestan - prowincja, której stolicą jest Chorramabad - jest w irańskich dowcipach synonimem odludzia, gdzie cywilizacja i wiedza o "szerokim
świecie" docierają z problemami, albo i wcale. Muszę przyznać, że coś jest na rzeczy. Ludziom, z którymi rozmawiałem, było np. trudno pojąć, że jestem cudzoziemcem. Rekord pobiła pewna starsza pani, która po wysłuchaniu, że jestem z Polski, Polska leży w Europie itd. zapytała "czy jesteś
żołnierzem?". W pierwszej chwili trochę się przeraziłem (od "żołnierza" jakoś łatwo przejść do "szpiega"), ale potem dotarło do mnie, o co chodzi.
Widocznie jedyni obcy (nie-miejscowi), z którymi dotąd miała kontakt, to młodzi ludzie przyjeżdżający do Lorestanu odsłużyć wojsko (w Iranie na ogół służy się daleko od miejsca zamieszkania). Skąd miała wiedzieć, że Polaków do irańskiej armii nie biorą?

16. Kraj naprawdę rozwinięty.

W Teheranie wielokrotnie słyszałem, że za szacha to Iran był krainą mlekiem i miodem (no i whisky) płynącą i w ogóle było super. Potem przyszli
mułłowie, no i kraj zbiedniał. Oczywiście najmocniej przy takich poglądach obstają ludzie, których za czasów szacha jeszcze na świecie nie było. W
Chorramabadzie było zupełnie inaczej. Słyszałem zewsząd, że przed rewolucją kraj się nie rozwijał, bo był uzależniony od obcych, za to teraz mamy Iran prawdziwie niepodległy, i jest on potęgą że hej. A kiedy powiedziałem jednemu panu, że gospodarczo Polska jest lepiej rozwinięta niż Iran, to
zapytał: "A macie energię atomową?". Pytanie, na które nie znam odpowiedzi, brzmi: jaka część Irańczyków myśli jak Teherańczycy z północy miasta, jaka jak ludzie z Chorramabadu?

17. Jestem chyba świetnym kłamcą.

Rozmawiając z Irańczykami na ogół nie mówię prawdy, kiedy pytają kim jestem i co robię w Iranie. Za dużo trzeba by tłumaczyć (że nie jestem dyplomatą itd.), a poza tym niektórzy mogą podchodzić nieufnie do tzw. sefaratich (dosł. 'ambasadzkich'). Funkcjonuje więc wersja "student na stypendium", a ostatnio "tłumacz, czasami pracujący dla ambasady". Pan w autobusie mówi mi na to: "To może będziesz chciał kiedyś pracować jako dyplomata" Ja: "E chyba nie, ja niespecjalnie przepadam za polityką" "No tak. To po Tobie widać. Widać że nie masz z tym nic wspólnego" "Jak to widać?" "Bo masz taką szczerą twarz i jasne spojrzenie"

Przypomniała mi się tu scena z "Akwarium" Suworowa. Świeżo zwerbowani agenci GRU rozpoczynają szkolenie. Siedzą razem w małej salce, a instruktor mówi im: "Rozejrzyjcie się po sobie. Żadnych przystojniaczków, żadnych Dżemsów Bondów. Same szczere, proletariackie twarze."
No to może na nie-dyplomatę też bym się nadawał? Z twarzy przynajmniej.

18. Trzy miliony sto tysięcy, jak Bóg da to jeszcze więcej.

Iran jest krajem, gdzie każdy, zapytany o cokolwiek, zawsze ma własną, słuszną odpowiedź, którą chętnie się podzieli, nie przejmując się zbytnio
rzeczywistym stanem spraw. Dużo rozrywki daje mi pytanie autochtonów "ilu ludzi mieszka w tym mieście". Rzadko się zdarza, żeby wyszło im poniżej miliona. Dotychczasowe rekordowe przebicie miał Kaszan, miasto na oko dwustutysięczne (tyleż wg danych statystycznych), gdzie usłyszałem "jakieś trzy miliony". Moje obiekcje, że Esfahan, który jest od Kaszanu dużo większy, liczy około dwóch milionów, zostały natychmiast obalone ("no co ty, co najmniej pięć, a pewnie siedem"). Ciekawe, czy wirówki w Natanz też tak liczą?

19. 2500 lat cywilizacji.

Irańczycy są bardzo kulturalnym narodem. Na ulicach nie słychać przekleństw, wszyscy są niezwykle uprzejmi. Z drugiej strony stojąc w sklepowej kolejce czuje się na plecach stały napór następnych kolejkowiczów, a brak umiejętności balansu ciałem powoduje, że dwie-trzy osoby zawsze zdążą się przed Ciebie wepchnąć. Wysiadanie z metra wymaga zdecydowania i pewnej dozy brutalności w przebijaniu się przez tłum wsiadających. 2500 lat cywilizacji nauczyło Irańczyków że "jak się łokciami nie rozepchasz, sprawy nie załatwisz".

20. Folia.

Ważne jest mieć rzeczy nowe. Dowodem nowości jest zachowane fabryczne opakowanie. Tak więc np. nie zdejmuje się folii z foteli (domowych i
samochodowych), nie odcina metek od garniturów. Zafoliowane fotele z wyeksponowanymi metkami widziałem nawet w MSZcie. Sprzedając samochód uzyskasz lepszą cenę jeśli nadal ma folię na siedzeniach, albo przynajmniej zafoliowane zagłówki.

21. Armia zadaje szyku.

Irańskich wojskowych łatwo odróżnić od ich zagranicznych kolegów - attache. Nie tylko dlatego, że nie noszą krawatów i są brodaci (częściej po prostu niedogoleni). Nawet u oficerów protokołu normą są ponadpruwane naszywki, zwisające nitki, naderwane guziki, za krótkie lub za długie spodnie. Widziałem też jegomościa z zafoliowanymi pagonami.

22. Kasty

Jeżdżąc do MSZu miałem wrażenie, że spotykam się z dwoma kastami. Wysocy rangą urzędnicy są na ogół szczupli, postawni, często -nomen omen- wysocy. Podstrzyżone brody, bystre spojrzenia, profesjonalne uśmiechy. Za to wśród szeregowych dyplomatów przeważały niedogolone karzełki o zmęczonych twarzach nocnych stróży noszące białe skarpetki do rozklapanych mokasynów. Tak jakby pochodzili z innych rodzin, wychowywali się w zupełnie innych warunkach.


Mój adres kontaktowy to peterlin -at- jzn -kropka- pl
Inne materiały irańskie dostępne są tu, a strona główna znajduje się w tym miejscu.
Strony proszę zwiedzać, do mnie proszę pisać.


Copyright © Piotr Kozłowski 2004-2007. Wszystkie prawa zastrzeżone. کلیه حقوق محفوظ است

tanhā jek cziz dāram goftani - ordakam rā dāram dust chejli